Tak, jak pisałam Wam w poprzednich artykułach, 15 lipca skończył się mój urlop. A to oznacza powrót samolotem z Polski do Norwegii. Po konferencji norweskiej, na której pojawiły się nowe zasady podróżowania do kraju fiordów, zastanawiałam się, jak będzie wyglądać kontrola. I czy w ogóle jakaś będzie.
. Lublin – powrót z domu do domu
Razem z K. lecieliśmy z lotniska Lublin (które znajduje się w Świdniku, tak na marginesie). To takie lotnisko na zasadzie Warszawa Modlin (pewnie wiecie co mam na myśli :)). Miałam obawy, ponieważ w Polsce złapał mnie lekki katar i osłabienie. Po wejściu na teren lotniska zauważyłam większą ilość służb, również z psami. Mierzona była gorączka. Przykładany nadgarstek do czujnika, następnie informacja z bramki – witamy. W związku z tym, iż miałam bagaż rejestrowany, w momencie jego nadania, Pani zmieniła miejsce K., dzięki czemu mogliśmy siedzieć obok siebie. Ludzie starali się zachować dystans, z różnym skutkiem. Maseczki obowiązkowe w każdym momencie, upominanie o zasłanianie również nosa. W tym rejsie obsługa była bardziej skrupulatna. Lot z niewielkimi turbulencjami, ale ogólnie szybki i przyjemny.
Sandefjord Torp – na norweskiej ziemi
Po wylądowaniu musieliśmy poczekać na dostawienie schodów, co oczywiście spowodowało niewielkie zniecierpliwienie wśród pasażerów. Wejście na lotnisko to kolejka, ale na początku nie wiadomo było do końca co ona oznacza. W trakcie oczekiwania Pani roznosiła ulotki w języku angielskim na temat postępowania po przylocie. Informowała o tym, aby zgłosić niepokojące objawy zdrowotne, a także posiadała wszelkie numery kontaktowe potrzebne do przekazania takich wiadomości. Kolejka okazała się być sprawdzeniem tożsamości. Wymagany był dowód osobisty lub paszport. Jak to w Norwegii – spokojne, aczkolwiek płynne tempo.
I w końcu..!
Jako, że Norwegia jest moim (naszym) azylem od prawie roku, bardzo ucieszył mnie powrót. Oczywiście, urlop był cudowny, moja Rodzina i Przyjaciele zrobili mi takie niespodzianki, że będę o tym opowiadać wnukom.. Ale..